- Łącznie fundusz musiał nam zapłacić 2,2 mln złotych - mówi dr Marian Kentner, dyrektor gdyńskiej stacji pogotowia ratunkowego. - W ubiegłym roku za pieniądze z Unii Europejskiej zakupiliśmy także dwa mercedesy, do których trzeba jednak było dołożyć z wygranej 25 proc. ceny. Resztę wydaliśmy na dwie premie i "trzynastkę" dla pracowników.
Lekarzom, ratownikom i dyspozytorom gdyńskiego
Po kilku latach prawnego bałaganu Trybunał Konstytucyjny wskazał wreszcie, że płatnikiem powinien być Narodowy Fundusz Zdrowia. NFZ jednak także postanowił oszczędzać pieniądze i szpitalom oraz stacjom pogotowia proponował ugody. Dyrektorzy mieli wybór - albo dostać od razu część należnej
kwoty i zrezygnować z roszczeń, albo dochodzić swoich praw przez kolejne lata przed sądami.
Pogotowiu w Gdyni postawiono warunek: - Albo bierzecie 284 tysiące, albo nic. Przy wsparciu władz samorządowych Gdyni oraz wspomagane społecznie przez kancelarię mec. Romana Nowosielskiego pogotowie przystąpiło do walki.
Ostatecznie, po sześciu latach, przed gdańskim sądem zapadł pierwszy w kraju wyrok nakazujący Narodowemu Funduszowi Zdrowia wypłatę 1,5 miliona złotych wraz z odsetkami. - Po ostatnich zakupach mamy już 15 aut, a na tle innych ośrodków Gdynia jest jednym z miast lepiej wyposażonych w nowoczesne karetki - cieszy się dr Kentner. - Ostatnie zakupy są tym cenniejsze, że niedługo już będziemy musieli wycofać z użytku cztery 11-letnie fiaty dukato o przebiegu przekraczającym 450 000 km. Pozostaną nam tylko mercedesy, z których najstarszy ma zaledwie siedem lat.
Źródło: dziennikbaltycki.pl
Komentarze