Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Pracy w zawodzie ratownika medycznego towarzyszy duża dawka adrenaliny. Wykonujący ją często muszą potrafić się odnaleźć w trudnych, czasem ekstremalnych sytuacjach. Do tego trzeba specjalnych predyspozycji. Z pewnością ma je Adam Sych, który swoje zawodowe umiejętności postanowił sprawdzić w warunkach misji wojskowej w Afganistanie.

Kierowałem się chęcią przeżycia przygody, poznania czegoś nowego i sprawdzenia się w nowych sytuacjach, kiedy zwróciłem się z prośbą o możliwość wyjazdu na misję pokojową do Afganistanu - mówi Rynkowi Zdrowia Adam Sych, od ośmiu lat ratownik medyczny w Wojewódzkim Pogotowiu Ratunkowym w Katowicach, który wrócił na początku tego roku ze swojej drugiej zmiany.

To nie jest koniec świata

- Skłamałbym, gdybym powiedział, że w podjęciu decyzji o wyjeździe nie była też istotna kwestia wysokości zarobków. To ważna sprawa, ale nie podstawowa. Chciałem sprawdzić się jako ratownik w warunkach ekstremalnych, bojowych, co zapewne przyda mi się w codziennej pracy już w Polsce. Chciałem też zobaczyć, jak wygląda kraj, który często gości w serwisach informacyjnych.

I muszę powiedzieć, że rzeczywistość jest zupełnie inna od tego, czym epatuje telewizja. Afganistan jest piękny i wcale tam nie jest tak strasznie... - przyznaje z uśmiechem Sych.

- To prawda, że zdarzają się trudne sytuacje, wybuchają miny, trwa strzelanina, ale nasi żołnierze częściej niż strzelają, pomagają afgańskim dzieciom w przedszkolach, szkołach, szkolą tamtejszą policję. To jednak prawda, że czasem na drugi dzień, kiedy nasi rozdadzą przedszkolakom czy uczniom przybory szkolne, przychodzą talibowie i zbierają im te rzeczy z darów i niestety niszczą - dodaje.

Przygoda Adama Sycha z Afganistanem rozpoczęła się banalnie - od przeczytania ogłoszenia w internecie.

Przypadkowo natknął się na informację o prowadzonym naborze cywilnych ratowników do pracy na misji wojskowej w Afganistanie.

Zgodnie z wymaganiami, złożył w Dowództwie Operacyjnych Sił Zbrojnych swoje CV, ksero dyplomu ratownika i... po pewnym czasie otrzymał zaproszenie na wyjazd.

W maju ubiegłego roku razem z żołnierzami prawie miesiąc czekał na wyjazd 7. zmiany polskiego kontyngentu do bazy w Bande Sardeh.

Nie licząc miesięcznego urlopu, przebywał tam w ramach dwóch półrocznych kontraktów (dwie zmiany).

- Kiedy mówiłem znajomym, że wybieram się na misję do Afganistanu, zarówno oni, jak i rodzina przyjmowali te słowa nieco z przymrużeniem oka. Dopiero kiedy zapadła ostateczna decyzja i oświadczyłem, że wyjeżdżam, pojawiły się obawy ze strony bliskich, pytania, czy się nie boję. Na szczęście moja narzeczona od początku mnie wspierała w tej decyzji i w pełni akceptuje to, co robię - stwierdza Sych. - Zresztą mieliśmy cały czas ze sobą kontakt. Dzisiaj za pośrednictwem internetu i skype’a nawet Afganistan nie leży na końcu świata.

Transportowanie rannych

Jak wygląda praca cywilnego ratownika na misji? Niewiele różni się od tej, którą się wykonuje w kraju. To pomoc lekarzom w przygotowywaniu rannych do prostych zabiegów, szczególnie Afgańczyków, którzy odnieśli drobne urazy. To także wyjazdy z naszymi wojskowymi patrolami i udział w ewakuacyjnych akcjach ratunkowych MEDEVAC (transport pomiędzy placówkami medycznymi oraz transport rannych z pola walki - dop. red.) czy udział w organizowanych przez dowództwo co jakiś czas "białych niedzielach", w czasie których miejscowej ludności rozdawano leki, udzielano pierwszej pomocy.

- W pełni wykorzystałem w czasie pobytu na misji swoje doświadczenie zawodowe, jakie zdobyłem jako ratownik WPR. Procedury i standardy postępowania podczas akcji ratunkowych w kraju sprawdzały się również podczas misji. Z drugiej strony, moje doświadczenie nabyte w Afganistanie z pewnością będzie procentować także tutaj. Człowiek w ekstremalnych sytuacjach, mając już pewne doświadczenie, działa błyskawicznie i zdecydowanie - a to jest niezwykle istotne w tym zawodzie - opowiada ratownik.

Nie zawsze było spokojnie. Na dwa tygodnie Sych został oddelegowany do nowego posterunku naszych wojsk w Ajiristanie, aby na miejscu wspomagać afgańską policję i żołnierzy w utrzymaniu posterunku i obronie przed talibami. Nic nie zapowiadało dramatycznych wydarzeń.

Druga misja była trudniejsza

Już w pierwszym dniu służby na nowym odcinku posterunek został zaatakowany, a wymiana ognia trwała dobre trzy godziny. Jeden z szeregowych żołnierzy, który utrzymywał stanowisko ogniowe na dachu budynku, został ranny.

- Dostałem rozkaz, aby jak najszybciej naszego żołnierza ewakuować z dachu i udzielić mu pomocy.

Udało się. Pod ostrzałem udało mi się go zaopatrzyć i ściągnąć na dół. Na szczęście został "tylko" ranny w przedramię - wspomina ratownik.

Jak podkreśla Sych, w czasie misji człowiek ma uporządkowany czas, wie kiedy i co ma robić. Właściwie o nic się nie musi martwić ani troszczyć.

Ma także sporo czasu dla siebie.

Sych wykorzystywał go między innymi na naukę języka angielskiego oraz używanych przez miejscową ludność języków paszto i dari. Robił dużo zdjęć, zgłębiał tajniki miejscowej kultury... - W czasie pierwszej misji - wspomina Sych - byłem w bazie w Bander Sardech, gdzie w roli ratownika byłem sam. Było tam bardzo spokojnie. W czasie drugiej misji, stacjonowałem w naszej głównej bazie w Ghazni, gdzie służyłem w grupie zabezpieczenia medycznego.

Było tam czterech ratowników, sanitariusze, pielęgniarki, pielęgniarki anestezjologiczne. Słowem - spora grupa. I ta druga misja była zdecydowanie trudniejsza. Wyjazdy poza bazę obarczone są sporym napięciem. Przynajmniej na początku.

Później człowiek się przyzwyczaja, wsiada do transportera i po prostu jedzie... - wspomina.

Potrzebuję adrenaliny

Niedawna, szeroko opisywana w mediach historia żołnierza znalezionego w Tatrach, którym miał kłopot z nawiązaniem kontaktu z otoczeniem, nagłośniła przypadki stresu pourazowego (PTSD), na który mogą cierpieć powracający z misji wojskowych żołnierze. Pytany, czy nie miał trudności z przystosowaniem się do warunków wojskowych, klimatycznych oraz powrotem do życia cywilnego, Sych odpowiada: - Klimat jest rzeczywiście trudny.

Otacza nas prawdziwie księżycowy krajobraz - góry, pustynie i poza tym dosłownie nic. Jest bardzo gorąco, niska wilgotność powietrza i wszędzie wdziera się nawet nie piach, a pył.

Ale do tego można się bardzo szybko przyzwyczaić. Pobyt w Afganistanie, gdzie były i trudne chwile, wspominam bardzo miło. Ale przyznam, że po powrocie przez miesiąc, a nawet dłużej, nie mogłem sobie znaleźć miejsca - wyznaje nasz rozmówca.

I zaznacza: - Ta służba wciąga. Chcę ponownie wyjechać do Afganistanu. Już złożyłem stosowną prośbę, ale na razie nie otrzymałem zgody.

Będę się starał dalej. Jeżeli nie uda się pojechać tam, to może pomyślę o jakimś innym kraju, może o misji charytatywnej? Lubię swój zawód, lubię sprawdzać się w trudnych sytuacjach, nieść pomoc innym. I potrzebuję tej adrenaliny, jaka towarzyszy wykonywaniu tego zawodu.

Źródło: rynekzdrowia.pl

Twoja reakcja na artykuł?

Aby dodać komentarz, zaloguj się!

 

Don't have an account yet? Register Now!

Sign in to your account